Zachowania użytkowników wyszukiwarki Google stale ewoluują. Ten truizm właśnie znalazł dobitne potwierdzenie w badaniach. Firma Jumpshot donosi, że w czerwcu 2019 roku liczba tzw. zero-click searches w Stanach Zjednoczonych przebiła poziom 50%. To pierwsza taka sytuacja w historii, która – całkiem słusznie – wywołała popłoch w branży SEO. Na czym polega to zjawisko? Jak marki mogą odpowiedzieć na niebezpieczne zapędy Google? Tego dowiesz się z naszego artykułu.
Zero-click searches to takie wyszukania, które nie kończą się przejściem na stronę wydawcy treści. Tłumacząc najprościej: użytkownik wpisuje sobie w Google hasło np. „jak zrobić burgera”, otrzymuje jakieś wyniki z linkami do poszczególnych stron, ale nie wchodzi na żadną z nich, tylko zbiera potrzebne mu informacje w wyszukiwarce – chociażby kopiując je z opisów meta.
Zapytasz: i co w tym złego? Teoretycznie nic, bo w założeniu wyszukiwarka ma być źródłem informacji. Problem zaczyna się w momencie, gdy to Ty jesteś właścicielem strony, na którą użytkownik mógłby przejść, wygenerować ruch, a może nawet skorzystać z oferty, ale tego nie robi, bo wystarczy mu wiedza znaleziona na stronie wyszukiwarki.
Przynosi to kilka bardzo niekorzystnych efektów:
Zjawisko zero-click searches jeszcze do niedawna było dość marginalne i nikt nie zwracał na nie większej uwagi. W ostatnich 2-3 lat jego skala znacznie się jednak zwiększyła, czego efektem są wspomniane wcześniej dane z rynku amerykańskiego. Co istotne, ten model wyszukiwania jest bardzo na rękę Google. Można więc zakładać, że gigant z Mountain View otwarcie go wspiera.
Logika podpowiada, że w interesie Google powinno być dbanie o satysfakcję właścicieli stron, a już szczególnie wydawców reklam Google Ads – w końcu to oni przynoszą firmie góry pieniędzy. W rzeczywistości jednak Google od dawna próbuje zdywersyfikować swój portfel, szukając źródeł dochodów niezależnych od wydawców.
Stąd właśnie sukcesywne uruchamianie usług, które mają jeszcze mocniej związać użytkownika z wyszukiwarką, a poluźnić jego relacje z właścicielami stron. Mamy już wyszukiwanie głosowe, Google Maps, wizytówki Google Moja Firma, Google Shopping, gigant na poważnie zabrał się za sektor rezerwacji biletów lotniczych i miejsc noclegowych. Wszystko to nakręca zjawisko zero-click searches i… nabija kieszenie właścicielowi wyszukiwarki.
Sprawa wygląda tak. Jeśli masz globalną lub po prostu rozpoznawalną markę, wokół której utworzyła się lojalna grupa klientów, zjawisko zero-click searches nie stanowi dla Ciebie problemu. Kto zna markę, ten i tak będzie wchodzić na jej stronę internetową czy odwiedzać jej social media.
Gorzej mają typowi wydawcy internetowi (chociażby właściciele portali tematycznych) oraz przedsiębiorcy, którzy dopiero pracują nad zbudowaniem marki i zainwestowali sporo pieniędzy w działania marketingowo-wizerunkowe. Zero-click searches uderza w nich bezpośrednio i bardzo boleśnie.
Nie jest oczywiście tak, że trzeba pokornie schylić głowę i zaakceptować wredny los. Zarówno wydawcy, jak i właściciele niewypromowanych marek, mają spore pole do popisu w zakresie bronienia się przed zero-click searches. Najskuteczniejsze narzędzia to:
Wszystko to zmierza w kierunku, który został już dawno zauważony, ale do tej pory był (i wciąż jest) lekceważony przez sporą grupę wydawców oraz agencji reklamowych. Chodzi mianowicie o to, aby odejść od klasycznego modelu reklamy na rzecz działań wizerunkowych oraz merytorycznej komunikacji z konsumentami.
Okazuje się bowiem, że samo znalezienie się w TOP 3 Google niczego już nie gwarantuje. Użytkownik musi mieć jeszcze dobry powód, aby poświęcić kilka cennych sekund swojego życia na zapoznanie się z zawartością strony.
Sprawdź naszych specjalistów w praktycznym działaniu. Zobacz co możemy zrobić dla Twojej firmy - przejrzyj ofertę lub skorzystaj z bezpłatnej konsultacji.