Data wpisu: 20.10.2018

Program „e-jakość” nie ma nic wspólnego z jakością. Dowiedziałem się tego u źródła.

Komentarz Grzegorza Wiśniewskiego, CEO Grupy Soluma.

Zacznę od cytatu (pisownia oryginalna):

Celem programu „e-jakość” jest wsparcie sprzedaży w oparciu o naukową analizę rynku, w szczególności polskich zasobów internetowych.

Program „e-jakość” ma na celu promocję konkretnych produktów na podstawie obiektywnych przesłanek i dociekań naukowych w odróżnieniu od często praktykowanych badaniach losowych obarczonych oczywistymi ich wadami mocno ograniczonej tzw. próby odbiorców obarczonym a tym samym oczywistą wadą problematycznej reprezentatywności.” (źródło: laurinternetu.pl/o-programie/e-jakosc-2017/, screen źródła)

Chyba każdy przyzna, że brzmi to – pisząc delikatnie – dość skomplikowanie. Na stronę tegoż programu trafiłem szukając informacji o rzetelnych certyfikatach, które mogłyby w pozytywny sposób wpłynąć na odbiór Grupy Soluma. Niestety, okazało się, że z tą rzetelnością jest bardzo krucho. Program „e-jakość” wpisuje się w praktykę oferowania przedsiębiorcom fajnie brzmiących tytułów, za którymi nic się nie kryje. Ale po kolei…

Jak można uzyskać certyfikat „e-jakość”?

No i właśnie tego nie wiem. Na oficjalnej stronie programu nie ma na ten temat ani słowa. Uznałem, że to pewnie zwykłe niedopatrzenie (choć nie powinno się to zdarzyć), dlatego po prostu skontaktowałem się z firmą, która tenże certyfikat oferuje. Zapytałem o zasady uczestnictwa oraz ewentualne opłaty.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie miła pani, która podziękowała za zainteresowanie tematem i od razu przeszła do rzeczy. Zaproponowała mi reklamę w jednym z wydawnictw należących do operatora programu „e-jakość” zaznaczając przy tym, że im więcej zainwestuję, tym lepsza będzie promocja. Sam udział w programie jest bezpłatny, jednak wspomniana promocja rusza od kwoty 5 tysięcy złotych.

Napisałem kolejną wiadomość, w której poprosiłem o udzielenie odpowiedzi na kilka istotnych pytań. W tym:

  • Czy udział w programie jest bezwarunkowo bezpłatny i nie będzie uzależniony od wydatków na reklamę w wydawnictwach?
  • Co firma otrzyma w ramach BEZPŁATNEGO uczestnictwa?
  • Co firma otrzyma w ramach PŁATNEJ promocji?

Skontaktował się ze mną zastępca redaktora naczelnego portalu www.monitorrynkowy.pl. Zadeklarował chęć udzielenia odpowiedzi na moje pytania, ale po wcześniejszym dowiedzeniu się, kogo reprezentuję (czy jestem dziennikarzem, pracownikiem jakiejś firmy etc.). Zaznaczył - i to mnie bardzo zdziwiło – że powinienem rozumieć, iż takie informacje nie mogą być rozpowszechniane w przestrzeni publicznej. Słucham? Czyli ktoś sprzedaje usługę, ale nie informuje, jakie są warunki jej wykonania, ani nie podaje ceny? Z mojego punktu widzenia jest to co najmniej egzotyczna praktyka.

Odpowiedziałem na tę wiadomość, podając bezpośredni link do strony firmy, którą reprezentuję. Podkreśliłem przy tym, że nie uprawiam dziennikarstwa śledczego, a chcę jedynie poznać szczegóły oferty, którą – i jest to szczera prawda – byłem wstępnie zainteresowany.

Zaczęło się…

Dalsza korespondencja przebiegała niestety w bardzo nieprzyjemnej atmosferze. Między wierszami zostałem oskarżony o próbę pozyskania jakichś poufnych informacji, które rzekomo miały mi posłużyć do prowadzenia konkurencyjnych działań (jest to absolutna nieprawda). Z potoku marketingowo-biznesowych formułek, jakimi posługiwał się zastępca redaktora naczelnego, wywnioskowałem tylko, że deprecjonuje on fakt prowadzenia bloga z poradami dla przedsiębiorców (poinformowałem, że na podstawie uzyskanych informacji powstanie wpis na temat programu „e-jakość”). W czasach, gdy taka forma komunikacji z klientami jest normą, podobne podejście budzi co najmniej zdziwienie.

Raz jeszcze wyjaśniłem, że chcę uzyskać PODSTAWOWE informacje na temat zasad przyznawania certyfikatu „e-jakość” oraz kosztów, jakie się z tym wiążą. Chcę to wiedzieć zarówno jako potencjalny beneficjent programu, jak i konsument, który być może będzie kiedyś zainteresowany ofertą firmy posługującej się tym certyfikatem. Chciałbym wówczas mieć pewność, że logo „e-jakość” widniejące na stronie przedsiębiorstwa o czymkolwiek świadczy, a nie zostało po prostu kupione.

Niestety, nie doczekałem się dalszej odpowiedzi. Postanowiłem więc zadzwonić do osoby, która prowadziła ze mną tak ożywioną dyskusję via mail.

Konkretów nadal brak

Z rozmowy telefonicznej (która także nie przebiegała – nazwijmy to – wzorcowo), dowiedziałem się, że:

  • Certyfikat „e-jakość” potwierdza, że produkt danej firmy podlega pod kryteria „jednego z najczęściej wyszukiwanych w Internecie” (a punktem odniesienia jest wyszukiwarka Nekst).
  • Certyfikat nie ma bezpośredniego związku z jakością produktu – to tylko nazwa programu (!).

Co z tego wynika? Główne kryterium jest po prostu absurdalne. Choćby z tego prostego powodu, że „popularność” wyszukiwarki Nekst jest marginalna. Zdecydowana większość polskich internautów korzysta z wyszukiwarki Google, co potwierdza chociażby lipcowe badanie gs.statcounter.com (Google uzyskało wynik 93,34%).

Ponadto nazwa programu ewidentnie wprowadza konsumentów w błąd. Skoro w procesie certyfikacji nie jest brana pod uwagę jakość produktów czy usług, to mamy tutaj do czynienia z manipulacją. Etyczną ocenę działań firmy stojącej za programem „e-jakość” pozostawiam osobom czytającym ten komentarz.

Niestety, to kolejny przykład programu, który w teorii ma pomóc konsumentom w odnalezieniu rzetelnych firm, ale w praktyce ma charakter wyłącznie biznesowo-komercyjny. Wielka szkoda.

Etyka w biznesie – tylko dla naiwniaków?

Nie chcę wpadać w kaznodziejski ton. Doskonale zdaję sobie sprawę, że takie słowa, jak etyka czy uczciwość bardzo szybko tracą na znaczeniu, zwłaszcza w biznesie. To nie jest jednak dobry kierunek. Od kilkunastu lat jestem przedsiębiorcą i mogę z czystym sumieniem przyznać, że nikogo nigdy nie oszukałem. Czy każda osoba prowadząca działalność gospodarczą może o sobie powiedzieć to samo? Śmiem wątpić.

Nie dziwmy się zatem konsumentom, że mają tak bardzo ograniczone zaufanie do firm. Dlaczego ponad połowa kupujących nie potrafi podjąć samodzielnej decyzji zakupowej bez sprawdzenia recenzji i opinii innych osób? Odpowiedź jest prosta: ponieważ deklaracja sprzedawcy czy producenta nie jest dziś żadnym wyznacznikiem. Mnóstwo osób wręcz z góry zakłada, że opis produktu/usługi jest niezgodny ze stanem faktycznym.

Jak ma być jednak inaczej, skoro firmy posługują się certyfikatami jakości, które z jakością nie mają nic wspólnego? Żeby nie było, że uparłem się akurat na ten program – z identyczną sytuacją mamy do czynienia w przypadku chociażby głośno komentowanego w mediach programu Rzetelna Firma.

Ten komentarz to dopiero początek. Będę regularnie publikować wpisy na temat szeroko rozumianej etyki w biznesie, bo trzeba ją promować, wspierając tym samym uczciwych przedsiębiorców, dla których relacja z klientem nie sprowadza się tylko do wystawienia faktury.

Tematy powiązane:

 


Autor wpisu:
Grzegorz WiśniewskiSoluma Interactive

Sprawdź nas!

Sprawdź naszych specjalistów w praktycznym działaniu. Zobacz co możemy zrobić dla Twojej firmy - przejrzyj ofertę lub skorzystaj z bezpłatnej konsultacji.

Darmowa konsultacjaZobacz cennik

Stosujemy pliki cookies. Jeśli nie blokujesz tych plików (samodzielnie przez ustawienia przeglądarki), to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Zobacz politykę cookies.
Przewiń do góry