Cofnijmy się o 15 lat. Jesteśmy świeżo po rewolucji internetowej, która wywróciła do góry nogami nie tylko działania reklamowe, ale również sposób prowadzenia biznesu. Właściciele firm, nawet jeśli nie do końca rozumieli, o co chodzi z tym całym Internetem, musieli zacząć inwestować w promocję swoich marek online. Rosnąca popularność wyszukiwarki Google spowodowała, że podstawą stało się dbanie o dobrą widoczność strony w indeksie.
Ówczesny algorytm był dość prymitywny (w porównaniu z dzisiejszym), stąd bardzo skutecznym narzędziem pozycjonowania witryny okazały się proste, często wręcz prostackie teksty zapleczowe – potocznie nazywane preclami (od pressel pages – stron zapleczowych, na których publikuje się takie treści). Czasy się jednak zmieniły, ale nie wszystkie firmy to dostrzegły i nadal inwestują w precle, co przynosi im więcej szkody niż pożytku. Nie oznacza to jednak, że teksty zapleczowe straciły rację bytu. Nadal są bardzo potrzebne, choć nie w takiej formie, jak wcześniej. Dowiedz się, jak pisać teksty zapleczowe, które faktycznie będą dopalaczem dla Twojej strony w wyszukiwarce.
Założenie tworzenia tekstów zapleczowych jest bardzo proste: takie treści publikuje się na stronach pozycjonerskich, dzięki czemu zyskujemy linki prowadzące do promowanej witryny – np. strony firmowej, portalu, landing page czy bloga. Ta taktyka kilkanaście lat temu przynosiła bardzo dobre rezultaty, ponieważ Google przy określaniu pozycji witryny brało pod uwagę w zasadzie tylko dwie kwestie:
Czyli: jeśli 15 lat temu miałeś stronę firmową i chciałeś umieścić ją wysoko w indeksie Google na najważniejsze frazy, to właściwie wystarczyło tylko kupić zaplecza (piramidy linków), dodać stronę do setek katalogów, umieścić na witrynie teksty przepełnione słowami kluczowymi, a dodatkowo zainwestować w setki, jeśli nie tysiące precli opublikowanych na stronach zapleczowych. Łatwizna.
Jakość precli nie miała wówczas żadnego znaczenia. Nikt i tak ich nie czytał, bo były przeznaczone wyłącznie dla robotów Google, które nie oceniały wartości merytorycznej czy poprawności językowej – szukały tylko słów kluczowych. W efekcie Internet zalały teksty napisane tak, jakby wyszły spod pióra przedszkolaka. Nie miały żadnego sensu, często wręcz tworzyło się je przy pomocy tzw. mieszarek słów kluczowych.
Nadszedł jednak piękny dzień, w którym Google postanowiło ukrócić ten proceder. Wprowadzenie nowych algorytmów – Pingwina i Pandy – całkowicie zmieniło reguły gry. Strony zapleczowe wypełnione preclami poleciały w rankingu na łeb i na szyję lub otrzymały filtr – stały się więc bezwartościowe. Z kolei witryny, do których prowadziły linki z takich zapleczówek, również znalazły się na celowniku Google i potraciły swoje pozycje, a nierzadko znikały z indeksu. Nastał chaos.
Gdy opadł kurz bitewny i agencje reklamowe zorientowały się, że nie mogą dłużej pracować w oparciu o precle, weszliśmy w erę content marketingu. Google postawiło mocny akcent na jakościową treść i linki, które pochodzą z zaufanych stron. Tymczasem żaden właściciel witryny z dobrą historią, prowadzonej w celach biznesowych i wypełnionej porządną treścią, nie zgodzi się na to, aby ktoś opublikował u niego bezsensownego precla. Koło się zamknęło, tanie teksty zapleczowe trafiły na śmietnik internetowej historii.
Oczywiście nadal są firmy, które stosują tę archaiczną metodę lub nie zdają sobie sprawy, że ileś lat temu w sieci zostały opublikowane precle odsyłające do ich witryn. Rodzi to ryzyko nałożenia kary przez Google, co jest bardzo poważnym problemem dla każdego przedsiębiorstwa promującego swoją ofertę w sieci. Właśnie dlatego nikt przy zdrowych zmysłach i mający dobre intencje nie wykorzystuje już precli i nie proponuje ich swoim klientom. Jest jednak alternatywa.
Generalna zasada, której trzeba się trzymać tworząc teksty zapleczowe brzmi: piszemy je nie tylko dla Google, ale też dla czytelników. Z tego powodu nie mogą to być treści pozbawione wartości merytorycznej. Nikt nie wymaga, aby prezentowały najwyższy kunszt pisarski i były przykładem mistrzowskiego researchu, ale jednak nie mogą to być teksty nieatrakcyjne, infantylne czy niepoprawne językowo.
Dobry tekst zapleczowy zainteresuje czytelnika, zwłaszcza niezorientowanego w poruszonym temacie, przekaże mu jakąś wiedzę, a przy okazji stanie się źródłem wartościowego linku prowadzącego do strony reklamodawcy. Gdybyśmy mieli umieścić takie treści w rankingu ważności, to znalazłyby się one pomiędzy niesławnymi preclami a artykułami eksperckimi, np. publikowanymi na firmowym blogu czy na portalach w formie artykułów sponsorowanych.
Jedno pozostało niezmienne: w tekstach zapleczowych nadal musimy stosować słowa kluczowe. Nie robimy tego jednak na siłę i bezrefleksyjnie. Najważniejsza fraza musi się znaleźć w tytule tekstu (nagłówek H1) i zostać kilkakrotnie powtórzona w samej treści. Mile widziane są śródtytuły (nagłówki H2-H6), wstęp, zakończenie, atrakcyjne formatowanie. Nie trzeba jednak wgryzać się w temat, zwłaszcza jeśli wymagałby dogłębnego researchu po stronie autora.
Oto inne istotne elementy, które powinny zawierać dobre teksty zapleczowe:
Z jakością tekstów zapleczowych nie trzeba i nie powinno się przesadzać – chodzi przecież o to, aby różniły się one od artykułów eksperckich. No chyba, że postawimy na inną strategię i zupełnie zrezygnujemy z zapleczówek na rzecz pozyskiwania linków wyłącznie za pomocą treści bardzo wysokiej jakości – ta taktyka świetnie się sprawdza (bazuje na content marketingu), jednak wymaga sporych inwestycji i cierpliwości.
Sprawdź naszych specjalistów w praktycznym działaniu. Zobacz co możemy zrobić dla Twojej firmy - przejrzyj ofertę lub skorzystaj z bezpłatnej konsultacji.